Kiedy dwulatek mówi swoje pierwsze „nie”, rodzice są tak
zdziwieni, jakby przemówił co najmniej mebel. I nie zawsze wiedzą, co z tym
„fantem” zrobić. Czasem rodzicom wydaje się,
że ich dziecko (szczególnie takie w wieku dwóch – czterech lat) to taki
szczególny rodzaj mówiącej lalki. Skupieni na swojej rodzicielskiej roli, myślą
tylko o tym, jak tę rolę dobrze wypełnić, jak „ulepić” wymarzone dziecko, które
swoim zachowaniem „zaświadczy” o wysokich kompetencjach rodziców i ich
rozległej wiedzy oraz talencie wychowawczym.
- Chcę, aby moje dziecko nie jadło słodyczy.
- Chcę, aby moje dziecko nie oglądało telewizji.
- Chcę, aby dobrze się uczyło, grało na skrzypcach. Nie przesiadywało godzinami na facebooku, zawsze myło ręce przed jedzeniem, mówiło „dzień dobry” sąsiadom, grzecznie się kładło spać o 19.30 i nie sprawiało kłopotów...
Co w tym złego? Rodzice pragną wychować dziecko jak najlepiej, dać mu to, co powinni, aby jego rozwój był zgodny z ich marzeniami.
Tymczasem dziecko nie tylko odkrywa swoją siłę sprawczą,
radość, że jednym słowem „nie” może spowodować ciekawą reakcję, ale też powoli
poznaje swoje potrzeby, preferencje, predyspozycje, ulubione zachowania i uczy
się o nich mówić...
Na co pozwalać dziecku?
Gdy podczas warsztatów dotyczących mówienia dziecku „nie”, i
stawiania granic, zapytałam rodziców małych dzieci o to, co wolno ich dzieciom,
jaki jest obszar wolności ich dzieci, o czym dwu – czterolatki mogą same
decydować – zapanowała konsternacja. Jak to, to taki maluch mógłby już
decydować?!
Mógłby i może. Choćby o tym kiedy chce siusiu, kupkę
(zupełnie poza wpływem rodziców, a czasem ku ich przerażeniu – np. gdy dziecko
zawoła w środku poważnej uroczystości typu ślub). W jaki sposób bawi się swoimi
zabawkami, w co ma ochotę się bawić, co sobie podczas zabawy wyobraża, jakich
wyimaginowanych przyjaciół zaprasza do zabawy... Kiedy czuje zmęczenie (choć
nie zawsze umie ten stan rozpoznać),
senność, a kiedy jest rozbawione, roześmiane i ani w głowie mu kładzenie
się do łóżka. Którą książeczkę przeczyta mu tata do snu, czy bardziej lubi smak
słony, czy słodki...
Wielu dorosłych dziś ludzi sięga pamięcią do dziecięcych
wspomnień, kiedy to pani z przedszkola kazała zjeść znienawidzony makaron z
serem (był płacz i wymioty), mięsko z obiadu (było trzymane w buzi aż do wyjścia
z przedszkola – tj. kilka godzin), rodzice nie słuchali, że syna bolą nogi,
myśleli, że jest leniwy – okazało się po kilku latach, że ma kłopoty z tkanka
kostną...
Szacunek rodzica do dziecka
Rolą rodziców jest szanowanie tych dziecięcych stanów,
uczuć, wyobrażeń... I uczenie dziecka, w jaki sposób zaspokajać własne potrzeby
w zgodzie z przyjętymi społecznie regułami.
Olga Haller i inni terapeuci mówią, ze dzieci są swoje. Nie
mamy, nie taty, ale swoje własne. Rodzice pomagają im rosnąć, rozwijać się
szanować i uczyć szacunku, dawać miłość i bezpieczeństwo.
Wpływ postawy rodzicielskiej na zachowanie dziecka
Mniej ważne jest, którą z postaw rodzicielskich obiorą
(liberalną, chroniącą czy wymagającą) byle nie były one nadmierne. Każda z tych
postaw daje korzyści i niesie zagrożenia. W liberalnej dziecko najszybciej
kontaktuje się ze swoimi potrzebami, może najpełniej wyrażać swoją kreatywność,
cieszyć się wolnością, ale też może nie czuć bezpiecznych granic i potrzebnego
mu oparcia. Może mieć poczucie, że rodzice nim się nie interesują, że jest
pozostawione samo sobie.
W postawie wymagającej dziecko może osiągać dalekosiężne
cele, stawać się sumienne, wytrwałe i systematyczne, ale też może odczuwać, że
poprzeczka ustawiona jest zawsze za wysoko (potem samo już tak ją będzie
ustawiać), a ono liczy się dla rodziców tylko wtedy, gdy wykona perfekcyjnie
zadanie.
Postawa chroniąca daje bezpieczeństwo, ciepło, miłość,
pozwala unikać zagrożeń, ale równocześnie może budzić lęk przed światem,
skutkować biernością i wycofaniem, obawami przed podejmowaniem decyzji.
Która z tych postaw będzie dominującą w wychowaniu dzieci,
zależy tylko od rodziców, ich wzorców wyniesionych z dzieciństwa, ze swoich
rodzin. Ważne, aby wybrana postawa była zgodna z najgłębszymi potrzebami i
przekonaniami rodziców, i aby pozwalała dziecku na zrównoważony rozwój nie
zamykając mu drogi do własnych doświadczeń, przekonań, odrębnego zdania i
zaspokajania własnych potrzeb.
Akceptacja a stawianie granic
Jest piękna opowieść o indyczce, która wysiadywała kaczęta.
Gdy pisklęta się wykluły, jedną z pierwszych rzeczy, jaką zrobiły, było wejście
do stawu. Indyczka oczywiście bardzo się zdenerwowała i zmartwiła. Bała się, że
jej dzieci się potopią. Przecież woda nie jest dla indyków. A jeszcze dzieci
nie słuchały mamy i nie chciały wyjść ze stawu. Ale gdy zobaczyła, że jej
„indyczęta” są szczęśliwe i że nic im nie zagraża, pozwoliła na tę zabawę. I
wychowała spełnione, szczęśliwe dzieci.
Dzieci są swoje. Swoje własne. Tak, jak my. Dorośli.
Autorka artykułu: Elżbieta Byzdra-Rafa
Redakcja: Barbara Dziobek
Redakcja: Barbara Dziobek
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję za Twój wpis!